Na początku był chaos.

Moje włosy nie miały ze mną lekko, nigdy.
Jak teraz patrzę wstecz cieszę się i zastanawiam jednocześnie, jakim cudem mam jeszcze włosy.



1999

Jako dziecko moje włosy były bardzo długie (mniej więcej do połowy pośladków) gęste i grube, w kolorze "ciemny mysi blond", którego szczerze nienawidziłam. Stąd też zaczęły się kombinacje z kolorem. Na pierwszy ogień jakoś pod koniec podstawówki poszły w ruch nożyczki i stałam się (przynajmniej wtedy tak myślałam) szczęśliwą posiadaczką włosków do ramion, oraz blond pasemek domowej roboty. Kolejnym krokiem były wciąż blond pasemka wręcz w hurtowych ilościach, pazurki i cieniowania (choć włosy nigdy nie były krótsze niż do ramion) i w ten sposób minęło praktycznie całe gimnazjum i liceum.

2000-2007

Włosy rosły, u fryzjera były podcinane „tyle ile trzeba, ale nie dużo, bo zapuszczam”. Końce się łamały i rozdwajały. Zdecydowanie buntowały się i nie chciały zapuścić, a ja się frustrowałam „bo nie rosną” ;)
Spałam w rozpuszczonych i o zgrozo, niemal zawsze mokrych włosach, suszarka i prostownica na porządku dziennym. Szampon, odżywka, jak mi się przypomniało to czasem jedwab na sfatygowane końcówki. Niepostrzeżenie nastała klasa maturalna i odwiedziny u 'stylistki'. Włosy z gęstego, rozjaśnianego baleyage stały się baaardzo ciemno fioletowe, niemal czarne z białymi pasemkami. Włosy pozostawione same sobie, ślicznie się wypłukały do moich naturalnych z jaśniejszymi refleksami.

2008

„coś” strzeliło mi do głowy i kupiłam sobie czarną farbę.

2008

Trwało to około pół roku. Po tym czasie postanowiłam wrócić do blondu, na szczęście zdejmowanie koloru odbyło się u fryzjera i po wyjściu miałam piękne, kasztanowe włosy. Później znowu nastała blond era. Były nawet różowe pasemka ;)

2009-2010

Nieodparta chęć zmiany w wieku 21 lat podkusiła mnie o spotkanie z nożyczkami, zakończonym ślicznym bobem, którego nijak nie potrafiłam ułożyć, bo włosy się puszyły.

2010-2011

Ale rosły, skutecznie traktowane blond farbami. Aż znowu zechciałam ciemne. Farba z gatunku ciemny granat (a może to był fiolet?) oczywiście w domu.

2012

Spłukała się do czegoś mniej zidentyfikowanego (ombre? :) ), a ja miałam już kolejny pomysł. Czerwień. Jako, że mieszkałam wtedy za granicą, a pieniędzy jak na lekarstwo, wylądowałam z rozjaśniaczem w jednej i czerwoną farbą w drugiej łapce. To był pierwszy raz, kiedy włosy po rozjaśnianiu zrobiły się gumowe i zaczęły się ciągnąć.

2012

Ale szybciutko zostały obcięte pasma w najgorszym stanie, ja waliłam na nie dwa razy więcej odżywek i czerwona rudość dumnie kryła moje piórka niemal rok.

2012

I tu nastąpił przełom. O ironio, zachciało mi się blondu. Dekoloryzacja już w kraju, u fryzjera. Wyszłam marchewkowa, ale było to całkiem fajne. Stopniowo, pasemkami znowu zaczęłam tlenić moje piórka.

2013

Były w tragicznym stanie, spalone, suche, zniszczone, wiecznie spuszone. Ale kto by się przejmował? Jest prostownica, zaraz będą gładkie. A że wilgotne? Suszyć? E tam, przecież prostownica też jest gorąca, więc wyschną. O zgrozo.

2013

W grudniu 2013 Wróciłam do koloru naturalnego, zaprzestałam spania w rozpuszczonych (i mokrych!) włosach, rozstałam się na dobre z suszarką i prostownicą.
Rok 2014 był zaledwie podchodami do świadomej pielęgnacji. Chciałam, coś tam nawet robiłam, było różnie.

2014

No i wpadłam. W sierpniu zrobiłam pierwsze „włosowe” zdjęcie i od tamtej pory zwykle mama wita mnie słowami „Coś Ty znowu kupiła do tych włosów?! Czy ty nie wiesz ile jest odżywek w łazience?!” ;)

2014-2015

Do tej pory widzę skutki tego co robiłam. Kruszą się, ale zabezpieczam, nadal rozdwajają, ale stopniowo obcinam. Buntują się, ale jestem cierpliwa. Staram się im dogadzać ile się da.
Bo wiem, że warto :)

10.05.2015

Pielęgnacja. Nie sprawdza się u mnie nic typowego dla włosomaniaczek. Alterra z granatem, garnierowska odżywka z awokado i karite, olej dabur amla, mycie OMO oraz wiele innych produktów nie, nie i jeszcze raz nie. 
Olejowanie też nie przynosiło skutków. Obecnie olejuję w formie mgiełki: odżywka, babydream fur mama i woda (proporcje 1:1:1) przez co najmniej 4h, myję skalp babydreamem, barwą (aktualnie pokrzywową) lub isaną z mocznikiem. 
Z masek moje włosy najbardziej polubiły się z kallosem keratin i silk. Serical crema al latte sprawdzał się tylko jako baza do proteinowych, domowych masek. Biovax (orchid i do ciemnych włosów, a nawet saszetki) nie zrobiły praktycznie nic. Wszystkie maski zawsze nakładam na co najmniej godzinę pod czepek. 
Postawiłam na płukanki. Kawowa puszy, octowa i z siemienia zadziałała (sama się zdziwiłam :) ) 
Kupiłam sobie rossmannowskie nożyczki i podcinam sama.



Jak widać, ciągle walczę i szukam ideałów, ale widzę też postępy.
Jeśli ma się wystarczająco dużo cierpliwości, to wszystko można.
Obecnie moim celem jest pozbycie się wszelkich pozostałości po farbowaniach i zapuszczenie włosów do linii bioder. Nie martwię się, że minie wiele czasu zanim to się stanie.
Czas i tak minie.



 

2 komentarze:

  1. Uau,są postępy,zazdroszczę :)
    Teraz widzę że nie tylko mnie przeklinają za ilość odżywek:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdecydowanie nie tylko Ciebie, podejrzewam, że ten problem ma większość z Nas ;)

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że z chęcią wrócisz tu znowu!

Buzi! :*