Mój Must Have - Kallos Silk

Dzisiaj, zgodnie z obietnicą, którą dałam w jednej z pierwszych notek, opowiem Wam trochę o moim kolejnym must have.

Która z Nas nie słyszała o kallosach? Chyba nie ma takiej Włosomaniaczki :) Ze względu na ogromny wybór produktów dostępnych na rynku, dobrej dostępności i zabójczo niskiej ceny, jest to niemal obowiązkowa pozycja w łazience.
Moją absolutnie obowiązkową pozycją na wannie jest...


Kallos KJMN Silk.


Co producent pisze na swojej stronie?


KJMN Silk Maska do włosów z oliwy z oliwek i białka jedwabiu przeznaczona do suchych, delikatnych i pozbawionych życia.

Zawartość oleju z oliwek odżywia, a białka (proteiny) jedwabiu sprawiają, że włosy pozbawione życia stają się pełne witalności, błyszczące, jedwabiste i elastyczne.



Co znajdziemy w składzie?


Aqua, Cetearyl Alcohol, Cetrimonium Chloride, Olea Europaea Oil, Citric Acid, Cyclopentasiloxane, Dimethiconol, Propylene Glycol, Parfum, Sericin, Benzyl Alcohol, Methylchloroisothiazolinone, Methylisothiazolinone.

 
Jak widać, skład jest krótki, prosty i niemal przyjemny. Na dzień dobry, zaraz po wodzie znajduje się cetearyl alcohol, czyli substancja  konsystencjotwórcza wpływająca na lepkość produktu, dalej cetrimonium chloride, który kondycjonuje włosy: poprawia rozczesywalność, zapobiega splątywaniu, nadaje połysk i wygładza włosy, wykazuje działanie antystatyczne, dzięki czemu zapobiega elektryzowaniu się włosów. Oliwa z oliwek, która odżywia i nawilża, kwas cytrynowy regulujący pH, cyclopentasiloxane to silikon, który odparowuje z włosów, dodatkowo poprawia właściwości aplikacyjne kosmetyków. Dimethiconol to również silikon, zmywalny łagodnym szamponem, zmniejsza właściwości pianotwórcze. Glikol propylenowy (Propylene Glycol) jest bardzo dobrym nawilżaczem (może być stosowany w kosmetykach w stężeniu nawet do 50%) i zapach. Co mamy za zapachem? Sericin (serycyna), czyli proteina wyodrębniana z jedwabiu, odpowiadająca za nawilżnie, zmiękczająca i wygładzająca włosy. Benzyl alcohol udający zapach jaśminu (może uczulać!), Methylchloroisothiazolinone i methylisothiazolinone to konserwanty, których dopuszczalne stężenie może wynosić jedynie 0,0015% w gotowym produkcie, odpowiadają za to, że nie mnożą nam się w masce bakterie, kiedy nabieramy produkt łapką prosto ze słoika.



I co dalej?


Ameryki nie odkryję: konsystencja bardzo "kallosowa" - biała, dość gęsta budyniowa maź, która nie spływa z włosów. Ja chyba ciągle nie potrafię wyliczyć, ile moje włosiska tej maski potrzebują, ale to nie zmienia faktu, że litrowy słój wystarcza mi na kilka miesięcy (nawet z wliczaniem podkradania przez Mamunię ;) ). Specyfik ma miły poślizg, który znacznie ułatwia aplikację metodą wprasowania, którą ja nieco udoskonaliłam, a mianowicie: nie "prasuję" włosów dłońmi, zamiast tego wykonuję ruchy przypominające nieco dojenie krowy (włosy zawsze myję nad wanną). Dzięki temu nie plączą się, nie wyrywam ich i jest to dla mnie dużo delikatniejsza i skuteczniejsza metoda. Zapach jest lekko kwiatowy, chemiczny. Trochę przypomina zapach profesjonalnych produktów, ale nie jest tak intensywny. Maska dostępna jest w dwóch oczojebnie różowych opakowaniach: mniejsze 275ml i słynny 1000ml słój. Zarówno jedno jak i drugie jest wykonane z twardego plastiku, przy czym duże opakowanie może być kłopotliwe podczas prób otwarcia mokrymi rękoma.

Co mi robi?

Ano robi mi dobrze ;) Stosowałam go chyba w każdej możliwej konfiguracji: przed myciem, po myciu, jako maskę, na olej jako emulgator, a nawet umyłam nim włosy! W każdej opcji sprawdza się u mnie rewelacyjnie, ale najlepiej jednak jako maska, po myciu, pod czepek, na co najmniej 30minut. Wtedy wygładza moje wciąż-zniszczone-i-wysokoporowate włosy, podejrzewam, że jest to zasługa oliwy z oliwek. Zawarte w nim silikony dodatkowo zabezpieczają włosy nie obciążając ich nadmiernie. Jego stosunkowo krótki skład świetnie nadaje się do tuningowania półproduktami.



Jak wspomniałam powyżej, jest to mój absolutny must have. Może w przyszłości znajdę coś lepszego (w ramach testów kupuję małe kallosy i używam ich równocześnie), ale dopóki to nie nastąpi, ta wielka różowa krowa będzie stała na wannie :)

Lubicie Kallosa Silk?
A może macie jakiegoś innego ulubieńca, bez którego nie możecie żyć?


 

8 komentarzy:

  1. Ja jestem troszkę w tyle z testowaniem nowych Kallosów. Muszę jak najszybciej się poprawić! :)
    Ja nie mogę żyć bez mlecznego Kallosa <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Latte, ale od kallosa, czy włoskiego sericala crema al latte?
      Próbowałam tylko tego drugiego, ale kusi mnie kallosowski latte.

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Polecam! Ale z drugiej strony jest jeszcze tyyyyyle innych masek do przetestowania... ;)

      Usuń
  3. Mam zamiar się zaopatrzyć, ale już sama nie wiem w którą wersję ;o

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja mam bananowego i algowego, ale coś rzadko do nich sięgam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. nie miałam, ale u mnie kallosy się nie sprawdzają;/
    pozdrawiam :)))

    OdpowiedzUsuń

Bardzo dziękuję za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że z chęcią wrócisz tu znowu!

Buzi! :*