L-cysteina: hit czy kit?

Hello Sweethearts!

Jakiś czas temu zrobiłam dość spore zakupy półproduktowe, o czym szerzej pisałam w tym poście. Nadszedł więc już czas, żebym napisała co nieco o niektórych z nich.
Dzisiaj opowiem Wam jak spisała się (lub nie! Element zaskoczenia :) ) u mnie l-cysteina.


Prrr, szalona! Nie tak szybko!
Co to w ogóle jest?
 
Cysteina jest jednym z dwudziestu podstawowych aminokwasów. Czyli jest to taka maleńka cząsteczka, która robi za cegiełkę w budowie białek. Więc analogicznie jest małocząsteczkowa, czasem zaliczana do protein, choć nie do końca słusznie, ponieważ jak powiedziałam, cysteina jest budulcem białek. Jej cechą charakterystyczną jest posiadanie grupy SH (jest to aminokwas siarkowy). Dwie cząsteczki cysteiny mogą tworzyć mostek dwusiarczkowy, który wpływa na budowę białka i jego biologiczne działanie. Znaczy to mniej więcej tyle, że cząsteczka białka jest w ten sposób wzmacniana.
Ma postać białego proszku, o lekko lepkiej konsystencji - trochę jak mąka albo cukier puder. Z racji swoich siarkowych właściwości, posiada również ten uroczy, siarkowy zapaszek.

 
 Jak jeszcze działa l-cysteina?
  • posiada działanie regenerujące - uczestniczy w procesach odżywiania i  odnowy komórek, ze względu na małą masę cząsteczkową  jest łatwo  wchłaniana;
  • odżywia, regeneruje i wzmacnia włosy, przywraca im połysk i zdrowy wygląd;
  • likwiduje stany zapalne skóry;
  • chroni przed szkodliwymi skutkami działania promieniowania UV;
  • jest związkiem o działaniu antyoksydacyjnym - sama cysteina wyłapuje wolne rodniki tlenowe a także jest surowcem do produkcji glutationu - specjalnego białka chroniącego komórki;
  • działa nawilżająco.

Dobra, dobra, a jak się jej używa?
 
Najłatwiej w formie płukanki. Ja robiłam ją według takiego przepisu:
 
  • 10% aloes zatężony 10krotnie (płaska łyżeczka 5 ml)
  • 4% L-cysteina (3 płaskie łyżeczki 1 ml)
  • 86% woda (43 ml)
ale proporcje zachowywałam bardziej na oko, musiały się tylko względnie zgadzać. Powód był prozaiczny: nie dorobiłam się jeszcze takich maleńkich miarek i nie mogę bawić się w małego chemika dosłownie. Zazwyczaj robiłam nieco większe porcje, ponieważ najwygodniej jest mi robić płukanki taplając włosy w umywalce, a jednak czymś należy ją wypełnić :)
Powyższy przepis znajdziecie tu. Wybrałam najprostszą wersję, nie z racji wrodzonego leniwca, ale ze względu na to, że chcę jak najlepiej poznać produkty, których używam oraz żeby po prostu wiedzieć, który z nich jak wpłynął na kondycję włosów.
Moczyłam więc włosy kilka minut w umywalce, zawijałam na jakiś czas w ręcznik i zostawiałam do wyschnięcia jak zwykle. Raz byłam zmuszona dosuszyć włosy suszarką i wiem, że to nie ma kompletnie żadnego wpływu na efekt.


A jaki powinien być ten efekt?

Łuski powinny być domknięte, włosy nawilżone więc też bardziej miękkie i bardzo, bardzo błyszczące.

Efekty, jakie osiągnęłam:

Przeproteinowanie po raz pierwszy.
Przeproteinowanie po raz drugi.
Przeproteinowanie po raz trzeci.
Przestałam używać.
Za każdym razem włosy były sztywne, szorstkie i twarde jak siano. Na szczęście po kolejnym "standardowym" myciu, wszystko wracało do normy, ale ja niestety nie miewam tyle czasu, żeby myć włosy po raz drugi i siedzieć w masce czy z olejem kolejne pół godziny. Włosy wyglądały na brutalnie natapirowane i przesuszone, ich stan był straszny. Wprawdzie mogłam to przewidzieć, pamiętając co zrobiła mi hydrolizowana keratyna, ale postanowiłam sprawdzić na własnych włosach.
Dodam jeszcze, że nie pamiętam, kiedy ostatnio używałam protein, jakichkolwiek, poza kilkoma kroplami keratyny. Na pewno kilka miesięcy, dlatego efekt mnie niejako zaskoczył, ponieważ pamiętam jak niespełna rok temu moje włosy reagowały na Kallosa Keratin.
Wiele z Was narzeka na zapach. Owszem, jest on nieprzyjemny, siarkowy, ale jednak dla mojego nosa (w porównaniu z henną, której używałam) jest on całkiem znośny. Przypomina mi trochę zapach sody oczyszczonej. Nie utrzymuje się on również na moich włosach - po wyschnięciu stał się całkowicie niewyczuwalny. 

Koniec końców, cysteina kurzy się w szufladzie. :)
Ale na osłodę, wczoraj rano dotarła do mnie paczka, zawierające to cudeńko:


odkąd otworzyłam paczuszkę chodzę ze szczęścia jak nakręcona :)

Jak u Was sprawdzają się proteiny?
Lubicie płukankę z cysteiny?
A może jesteście w stanie przeproteinować je tak samo szybko jak ja?



 

12 komentarzy:

  1. Nigdy nie kupowałam tego półproduktu, choć moje kudły proteiny lubią. Bardziej jednak, jeśli już, skłaniałabym się ku keratynie...do cysteiny jakoś mnie nie ciągnie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moje proteiny lubiły, do póki nie zrobiłam półproduktowych zakupów. Nagle i z zaskoczenia przestały się lubić. Ale to nic, może im się odwidzi :3

      Usuń
  2. O nowość od TT bardzo chciałabym mieć. Daj znać jak się sszczotka sprawdza. Ja L-cysteiny nie używałam solo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naturalnie, że dam znać :)
      A co robiłaś z cysteiną, skoro nie solo?

      Usuń
  3. Ryzykowny polprodukt :-) ja go nie znam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja skusiłam się pozytywnymi opiniami na innych blogach.
      Cóż, przejechałam się. Moje włosy jej nie lubią ;)

      Usuń
  4. no nieee... A jest na mojej karteczce do kupienia..

    OdpowiedzUsuń
  5. Jakoś nie umiem przekonać się do l-cysteiny, po dodaniu odrobinki do maski też miałam siano na głowie :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli nie tylko moje włosy się buntują na proteiny ;)

      Usuń
  6. Nie miałam tego półproduktu, ale moje włosy nie lubią zbyt wielu protein, więc u mnie też by się pewnie nie sprawdziła ; ) Zazdroszczę szczotki, sama na nią poluję ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczotka na dniach doczeka się recenzji, póki co nie będę się wypowiadała ;)

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że z chęcią wrócisz tu znowu!

Buzi! :*