Mój pierwszy raz... Z nową Tangle Teezer.

Hello Sweethearts!
 
Sezon urlopowy jeszcze trwa, ja wróciłam z moich rozjazdów, notki będą się znowu pojawiały regularnie. Choć panujący upał skutecznie ogranicza myślenie. Ale będzie dobrze :)
 
Dziś o Tangle Teezer.
Kultowa szczotka do włosów wśród wszystkich włosomaniaczek. Słyszała o niej chyba każda z Nas, a znakomita większość posiada takową.
Ja też nie byłam wyjątkiem. Niemal dwa lata temu zamówiłam przez internet swoją Salon Elite. Nie szanuję jej. Wrzucam do torebki wraz z milionem innych rzeczy, igiełki są zaledwie leciutko powyginane. Ale, ja jak to ja, baba, stwierdziłam, że chcę coś nowego. Dzik jest dla mnie zbyt miękki, na grzebień mam zbyt dużo włosów, no i moje czesadło nie ma prawa szarpać i urywać włosów. Szukałam, grzebałam, czytałam opinie, zaglądałam do sklepów internetowych i stacjonarnych i BUM!
Trafiłam na NIĄ.


Tangle Teezer Blow Styling Full Paddle.
 
Obiecanki producenta:

Szczotka do stylizacji i prostowania włosów półdługich i długich
Szczotka zalecana jest do rozczesywania włosów cienkich i zniszczonych, przedłużanych, peruk, afro. Może być stosowania zarówno na suche jak i na mokre włosy, stosowana podczas suszenia pozwala na uzyskanie prostych włosów, beż potrzeby używania prostownicy!

Jej fenomen tkwi w odpowiednio rozmieszczonych ząbkach ze specjalnego elastycznego tworzywa, które powodują, że szczotka pozwala na delikatne i skuteczne rozczesanie nawet bardzo splątanych włosów. Uczucie ciągnięcia i szarpania to przeszłość!

Konstrukcja szczoteczki pozwala na jej efektowne trzymanie podczas stylizacji, wygodne manewrowanie przy układaniu.
 
Pierwsze wrażenie:

Ładna, estetycznie wykonana, odnoszę wrażenie, że dokładniej niż TT bez rączek. Na wysoki połysk, co niestety sprawia, że będzie się rysować. Choć szczerze mówiąc, myślałam, że dużo bardziej. Plastik, z którego jest wykonana, jest bardzo twardy i chyba ciężko będzie ją ubić, na przykład na krawędziach. Przez ten plastik szczotka jest strasznie ciężka. Sama sobie jestem winna, bo wybrałam większą  wersję - Full Paddle. Włączyło mi się przyszłościowe myślenie, że skoro chcę wyhodować włosy do linii bioder, to tak mi będzie łatwiej je rozczesać, niż nieco mniejszą wersją Half Paddle. Ale nic to, pomachałam trochę szczotką jak mieczem i łapka mi się przyzwyczaiła.
Ząbki. Borze zielony, jakie one sztywne. Człowiek, który stwierdził, że są elastyczne, robi Nas ostro w coco jumbo. Czesząc włosy od samego skalpu, można się nią nieźle poharatać.
 
Gdy spojrzałam drugi raz:
 
Srebrny napis na rączce jest już po niemal dwóch tygodniach użytkowania jest całkowicie zdarty, ale to nic, nie wpływa przecież na jakość czesania.
Banalna w czyszczeniu. Między ząbkami znajdują się trzy rowki, które zdecydowanie ułatwiają wyjęcie włosów. Mycie na mokro, przy chwili nieuwagi, może się skończyć tym, że nabierze trochę wody tak jak moja za pierwszym razem. Woda wpadnie przez dwa maleńkie otworki umiejscowione u nasady szczotki. Nie należy się tym absolutnie przejmować, ja potrzepałam chwilę szczotką nad wanną i postawiłam na ręczniku na ząbkach. Po 10 minutach była idealnie sucha.
 
Wszystko ładnie, a jak czesze?
 
Otóż, Sweethearts, czesze perfekcyjnie.
Na sucho, na mokro, podczas suszenia, na wietrze.
Na sucho.
Pierwszy test był dość hardkorowy. Stwierdziłam, że przeczeszę włosy po całym dniu biegania po mieście w rozpuszczonych. Nie zaczęłam tak jak powinnam, od końców. Zaczęłam od samego przedziałka. Raz, dwa, trzy... Czekałam aż zaboli. Albo chociaż poczuję opór. Nic. Odłożyłam szczotkę i przeczesałam włosy palcami. Były idealnie rozczesane.
Na mokro.
Tutaj już się zlitowałam i po umyciu włosów balsamem na łopianowym propolisie i nałożeniu na 40 minut kallosa color z dodatkiem półproduktów, przeczesałam podczas spłukiwania włosy palcami.
Następnie zawinęłam w ręcznik i po 15 minutach postanowiłam je rozczesać. Co ciekawe, moje włosy zawsze są bardziej zdyscyplinowane i gładsze kiedy rozczeszę je na mokro. Tym razem zaczęłam od końcówek i przesuwałam się wyżej. Szczotka wchodziła w moje włosy jak nóż w ciepłe masło. Nie zdążyłam się jeszcze rozpędzić, kiedy moje włosy były już rozczesane.
Podczas suszenia.
Sprawdza się najlepiej. Chociaż właściwie to nie. Zawsze sprawdza się dobrze, ale rozczesując włosy podczas suszenia możemy zaobserwować najlepsze efekty. Włosy są doskonale rozczesane, wygładzone, wyprostowane jak prostownicą. Moje włosy zawsze były dość mocno proste, więc nie wiem, po co używałam prostownicy, ale efekt po nowej TT jest taki sam. Albo i lepszy, bo zdrowszy.
 
Wrażenia:
 
Nie zamienię na żadną inną. Tradycyjna TT pod względem rozczesywania i nieciągnięcia, może się schować na dno szuflady. Full Paddle jest szczotką do zadań specjalnych i nadal będę jej używać na zmianę z bardziej miękką (bo wyrobioną) już Salon Elite.
Nie zmienia to jednak w żaden sposób faktu, że Full Paddle jest absolutnie warta swojej ceny.
Żałuję tylko, że jest tylko jedna wersja kolorystyczna, na szczęście dość neutralna.
Zapłaciłam za mój egzemplarz niespełna 60zł na allegro.
 
Polecam zdecydowanie każdej do przetestowania, choć uważam, że zdecydowanie lepiej sprawdzi się na bardzo długich, lub bardzo gęstych włosach, oraz tych ze skłonnością do plątania i strączkowania.
 
Kochane, słyszałyście już o tej nowości od TT?
A może już jej używacie?
 


6 komentarzy:

  1. Chciałam poznać jej działanie, ale na razie kocham dzika:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Slyszalam i nawet mnie zaciekawila ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ochocho... wiem już co jest pierwsze na mojej włosowej liście :) Buziaki kochana!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Brzmi super! Ja mam kompaktową TT i ją uwielbiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chodzi za mną kompaktowa niemiłosiernie, ale sama biję się z myślami... Naprawdę, kolejna szczotka? :)

      Usuń

Bardzo dziękuję za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że z chęcią wrócisz tu znowu!

Buzi! :*