Hello Sweethearts!
Dziś przychodzę do Was z dniem pielęgnacji z Dzezabell. Miała być niedziela dla włosów, ale jest środa, a właściwie to już czwartek :)
Tym razem pielęgnacja była bardzo długa i złożona, oparta na nowym dla mnie oleju. Jeśli jesteście ciekawe jaki to olej, oraz czy taka długa i skomplikowana pielęgnacja się u mnie sprawdza, zapraszam do czytania.
Zaczęłam od naolejowania włosów Babydreamem - nareszcie go skończyłam! Jednak uznałam, że nie nałożyłam wystarczającej ilości oleju na włosy, więc zaczęłam wymyślać co by tu dołożyć... Jako, że od nowego roku staram się zdrowo odżywiać, w mojej kuchni zagościł nikt inny, jak olej kokosowy. Niby nie dla moich włosów, bo wysokoporowate, bo olej nasycony... Pisałam o doborze olejów w TYM poście. Oj tam, oj tam. Zobaczymy, najwyżej nadal będę na nim smażyć. I tak włosy zostawiłam na jakieś 12h.
Po tym czasie, zaczęłam zastanawiać się co zrobić, by dogodzić włosom. Ale tak bardzo, bardzo. I wymyśliłam. Serum olejowe! Sama nie wiem, dlaczego przestałam go używać. Pamiętacie ostatnie zdjęcie z mojej włosowej historii (KLIK)? To właśnie zasługa używania serum. Szybciutko wymieszałam więc dwie łyżeczki kallosa algae, łyżkę oleju lnianego, łyżkę rozpuszczonego oleju kokosowego, trochę gliceryny i troszeczkę mocznika. Uzupełniłam wodą w proporcji 1:1 i spryskałam całe włosy, następnie delikatnie rozczesując i zawijając w koczek. W takiej fomie włosy przetrzymałam... Ponad dobę. Nie musiałam nigdzie wychodzić, ciągle walczyłam z remontem, później było bardzo późno, a nie chciałam suszyć włosów suszarką... No z każdej strony coś.
Żeby skalp się nie zbuntował do samego mycia użyłam wygładzającego szamponu chi enviro (pełna recenzja TUTAJ)wymieszanego z łyżeczką brązowego cukru. Zależało mi na oczyszczeniu i ukojeniu skalpu, a jednocześnie domyciu włosów, dlatego zdecydowałam się na mocniejszy szampon. Po myciu nałożyłam na włosy maskę lnianą sylveco, ale tylko na kilka minut, podczas gdy brałam prysznic. W wilgotne końce wtarłam nieco olejku makadamia od biosilk i pozostawiłam do samodzielnego wyschnięcia.
Oto efekt:
Początkowo wydawało mi się, że przesadziłam z nawilżaniem, ale włosy były jeszcze lekko wilgotne, co na zdjęciach niestety wygląda, jakbym nie domyła oleju.
Olej i serum domyły się zaskakująco dobrze, włosy są miękkie i gładkie jak aksamit, lejące i w ogóle och i ach. Zdjęcia niestety tego nie oddają, bo gimnastykowałam się z telefonem sama. Zabrakło fotografa i tak średnio to wyszło, wybaczcie ;)
Jak na pierwszy raz jestem bardzo zadowolona z działania oleju kokosowego. Następnym razem mam jednak samiar wypróbować go solo. bez żadnych zbędnych dodatków. Ciekawa jestem jak się zachowają po nim włosy. Może znalazłam nowego ulubieńca?
Ale błyszczą :)
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie robiłam serum olejowego, może kiedyś się skuszę :)
A kokosowy jest już dla mnie niezastąpiony. Nie tylko dla włosów, ale również w kuchni :) Jak ja mogłam gotować bez tego oleju to nie wiem ;)
U mnie tez było olejowanie nim po hennowaniu i spisał się bardzo dobrze :)
Ja po tej "niedzieli" wiążę z kokosem bardzo duże nadzieje, również z kuchni, A do serum zachęcam, zachęcam - w ten sposób można stworzyć kosmetyk idealny :)
Usuńserum olejowe to mój plan na najbliższe dni :) olej kokosowy u mnie zwykle sprawia się zaskakująco dobrze, generalnie jakoś moim włosom służy każdy olej, nie są zbyt wybredne :)
OdpowiedzUsuńTo super! Mam nadzieję że serum sprawdzi się świetnie :)
UsuńWłosy fantastycznie wyglądają ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję Kochana :*
UsuńPiękne włosy :) Mi się ostatnio sprawdził duet olej krokoszowy + rycynowy :)
OdpowiedzUsuńKrokoszowy? A cóż to za cudo? :)
UsuńKrokoszowy? A cóż to za cudo? :)
UsuńWłosy ładnie błyszczą :D
OdpowiedzUsuńDodaję do obserwowanych i zapraszam do mnie :)